niedziela, 14 czerwca 2015

Niewinne śmieszki na Facebook’u czy czarny PR?

Internet co raz nachalniej dotyka nas także poza siecią. Bolesne Doświadczenie. Jednak o ile możemy umówić się, że każdy średnio rozgarnięty człowiek da radę znieść to, że do codziennego życia przenikają memy, hity Youtube’a czy zabawne teksty – sieciowe virale, to dla ludzi zajmujących się chociażby marketingiem to poważne zagrożenie. Ogromną popularnością na polskim Facebook’u cieszą się fanpage, które swój content w 100% opierają na wyszperanych w Internecie marketingowych wpadek. Narzędzia powszechnie dostępne w mediach społecznościowych pozwalają obecnie każdemu średnio rozgarniętemu użytkownikowi trafić z dowolnym przekazem odautorskim do ściśle określonej przez niego (często losowo) grupy odbiorców. Kampania reklamowa nastawiona na zwiększenie zasięgu konkretnego postu pochodzącego z fanpage’a polubionego przez ok. 100 osób może kosztować nawet 2 zł! Efekty? Wzrost zasięgu o 700 - 900 użytkowników w przeciągu 24h. To relatywnie ogromna wartość. Jednak spróbujmy przyjąć kolejne założenie – takiego „ktosia” problem nie dotyczy. Co raz częściej jednak dotyka to dużych i rozpoznawalnych marek. Błędy językowe w materiałach reklamowych, źle sformułowane nagłówki artykułów, niefortunne wypowiedzi pracowników, nietrafione kampanie. O ile celem rozpowszechniania tego typu treści jest jedynie rozrywka, to przy zasięgu na poziomie kilkuset tysięcy (!) potencjalnych odbiorców owa rozrywka może przerodzić się w arcy groźne zjawisko - czarny PR. Problemy wizerunkowe firmy związane z nieodpowiedzialnymi posunięciami przede wszystkim w sieci powoli przedostają się do świadomości PR - owców. Zbyt wolno. Tu pojawia się problem kreatywności wymuszonej. A raczej jej braku. Wyobraźmy sobie sytuację w której następuje to co Monika Czaplicka nazywa „kryzysem w social media”. Pomińmy naprawdę głupie błędy językowe czy składniowe – śmianie się z nieudolności community managera jest ciosem poniżej pasa. Zakładamy, że duża, rozpoznawalna marka, która na dodatek dysponuje tak zwanym „love brandem” na danym rynku publikuje na swoim facebook’owym fanpage’u niezbyt wysmakowany post dotyczący np. sytuacji politycznej w kraju. Copy postu jest zdecydowanie stronnicze, grafika z shutterstock.com mocno sugestywna. Generalnie – dramat. Trzeba pamiętać, że osoby zarządzające contentem nawet dla największych marek wciąż są jedynie ludźmi. W ich wyobrażeniu dane treści mogą wydawać się zabawne, prowokujące a co za tym idzie – angażujące. A przecież o to właśnie chodzi. Następuje moment kluczowy – zetknięcie się treści z odbiorcami. I wybucha prawdziwe zamieszanie. Usunięcie posta nawet w kilka minut po jego opublikowaniu nic nie da. Już powstały setki screenów, komentarzy i interwencji w prywatnych wiadomościach. Sytuacja do uratowania jest jedynie poczuciem humoru lub odcięciem się od zdarzenia. Tego drugiego nie polecam – powoduje jeszcze większą falę nie tyle śmiechu co już otwartej nienawiści. Poczucie humoru? Nie każdy ma. A jeśli już ma, to niekoniecznie na zawołanie. Morał? Albo uważać albo być gotowym na konsekwencje. Najlepiej… jedno i drugie!

Przemek Kubera


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz